“Głos Koszaliński”: after more than 35 years expropriated for the construction of a voivodship hospital, they will regain land. Except that there is a ruin standing on it, which demolition can cost a lot.
W 1972 roku podjęto decyzję o wybudowaniu w Koszalinie lecznicy na 1200 łóżek, ze spalarnią odpadów i lądowiskiem dla helikopterów. Stanąć miała na 14 hektarach przy ul. Leśnej.
Większość gruntów należała do osób prywatnych, więc w latach 1975-1977 państwo ich wywłaszczyło, dając w zamian pieniądze lub działki w innych okolicach. Inwestycję rozpoczęto w 1983 r., ale nigdy nie skończono. Dziś został po niej sypiący się żelbetonowy moloch, w którym utopiono gigantyczne pienią-dze, oraz siedem rodzin, które przez ćwierć wieku domagały się zwrotu majątku.
– Ówczesne przepisy stanowiły, że jeśli w ciągu dziesięciu lat cel wywłaszczenia nie zostanie zrealizowany, poprzedni właściciele mogą wystąpić o zwrot nieruchomości – wskazuje Aleksander Bolko, radca prawny reprezentujący większość właścicieli i ich spadkobierców, a zarazem jeden z nich.
Przepisy to jedno, rzeczywistość to coś zupełnie innego. I to niezależnie od ustroju. Przez lata sprawa pozostawała nieuregulowana, a Skarb Państwa – a od 1999 r. Urząd Marszałkowski – wydawały spore pieniądze na samo pilnowanie terenu budowy (tylko w 2012 r. ok. 130 tys. zł). – Coś ruszyło się dopiero po formalnym zamknięciu inwestycji w 2009 roku, dzięki zaangażowaniu ówczesnego marszałka Władysława Husejki – wspomina Aleksander Bolko.
Jako że Urząd Marszałkowski nie mógł rozstrzygać sprawy, która go dotyczyła, postępowanie administracyjne wszczął koszaliński ratusz. Trzeba było m.in. odszukać wszystkich byłych właścicieli lub ich spadkobierców, jeszcze raz wytyczyć działki, wyliczyć ich wartość. Procedura zmierza już ku koń-cowi. – Do końca stycznia powinna zostać wydana decyzja o zwrocie nieruchomości – informuje Robert Grabowski, rzecznik prezydenta Koszalina.
Jeśli żadna ze stron się nie odwoła, po ponad 35 latach siedem rodzin odzyska swoją ziemię. – Szkopuł w tym, że razem z zabudową, która na niej powstała – zaznacza Aleksander Bolko. Ta znacznie obniży wartość gruntów, dzięki czemu byli właściciele prawdopodobnie nie będą musieli zwracać uzyskanych w latach 70. odszkodowań.
To jednak jedyny atut takiego rozwiązania, reszta to same kłopoty. Najbardziej odczuje je rodzina Prymasów, na której działce stoi większa część głównego budynku. – Co ja z tą ruderą zrobię? Nie zburzę, bo mnie nie stać, a kupić czegoś takiego nikt nie zechce – irytuje się Adam Prymas, senior rodu. – Wolałbym w zamian jakiś inny grunt albo odszkodowanie.
To niemożliwe. – Przepisy pozwalają na zwrot nieruchomości w stanie zabudowanym, więc na tym etapie pozostało nam tylko zgodzić się na to lub zrezygnować z roszczeń – tłumaczy Aleksander Bolko.
Jego rodzina ma więcej szczęścia, bo odzyska grunt bez żadnych budynków. Podobnie jak rodzina Malickich. Jan Malicki ma jednak mieszane uczucia. – Zamiast ziemi wolałbym, żeby ten szpital powstał, bo przecież o to chodziło – mówi.
Aleksander Bolko uważa, że większą wartość teren budowy szpitala będzie miał jako całość. – Dlatego liczę, że uda nam się powołać społeczny komitet, żeby wspólnie zdecydować, co z tym zrobić – mówi. Kosztów ewentualnej rozbiórki nie szacował, ale kilka lat temu Urząd Marszałkowski wycenił ją na 3-4 mln zł. To przekracza możliwości prywatnych właścicieli. – Liczymy, że uda się znaleźć kogoś zainteresowanego wyburzeniem w zamian za materiały budowlane – mówi prawnik.
(Rafał Wolny/gk24.pl)